![Picture](/uploads/2/3/9/3/23936191/8106284.jpg?1419661409)
Chiński nowy rok lub, jak kto woli - święto wiosny, jest najważniejszym świętem w chińskim kalendarzu. Przypada na przełom stycznia i lutego, jest okresem rodzinnych spotkań przy syto zastawionym stole.
Może zabrzmi to dziwnie w odniesieniu do dwudziestomilionowego miasta, ale Pekin trochę opustoszał w tym okresie. Rzadkością były walki o siedzenie w metrze, można za to było zaobserwować opustoszałe restauracje i rodziny spacerujące po mieście, raczące swoje płuca rakotwórczym powietrzem.
Może zabrzmi to dziwnie w odniesieniu do dwudziestomilionowego miasta, ale Pekin trochę opustoszał w tym okresie. Rzadkością były walki o siedzenie w metrze, można za to było zaobserwować opustoszałe restauracje i rodziny spacerujące po mieście, raczące swoje płuca rakotwórczym powietrzem.
Okres noworoczny w Chinach możnaby porównać do gorączki przedświątecznej w Polsce, supermarkety wypełnione są po brzegi nie tylko ozdobami noworocznymi, ale też chińczykami gorączkowo pakującymi nieznane mi produkty do koszyków. Mnie samą też trochę poniosło i zakupiłam w WuMarcie niezwyklę kiczowatą ozdobę noworoczną. Zawisła ona na moim karniszu. Tym oto sposobem pożegnałam rok 2013 (rok ryby) i powitałam rok 2014 (rok konia).
Niewątpliwie chińczycy wkroczyli w rok konia wybuchowym krokiem. Wybuchowym, dlatego że fajerwerkowe hałasy nie ustawały ani na chwilę przez prawie tydzień. Wszyscy bawili się tak świetnie, że odpalali fajerwerki o wszelakich porach dnia i nocy. Nie raz miałam wybuchową pobudkę pod oknem o 6 rano lub też hałaśliwą kołysankę o północy, i tak przez tydzień. Wszystko w myśl zasady – jak się bawić, to się bawić! Jednak świętowanie w Chinach różni się od tego, do którego przywykłam. Tutaj pierwszy dzień nowego roku nie jest czasem na kontemplowanie kaca. Wprost przeciwnie - tutaj kontempluje się życie, dziękuje Budddzie za stary rok i modli o pomyślność w nowym.
W pierwszy dzień nowego roku całkiem przypadkiem znalazłam się w Yonghe Temple, jednym z największych, a zarazem najważniejszych, klasztorów buddyzmy tebytańskiego na świecie. Był to całkowity przypadek, początkowo chciałam iśc do parku zobaczyć Temple Fairy, czyli coś w rodzaju festynu rodzinnego w chińskim stylu, ale że miasta nie znam, to podążyłam za tłumem. I bardzo dobrze zrobiłam.
W pierwszy dzień nowego roku całkiem przypadkiem znalazłam się w Yonghe Temple, jednym z największych, a zarazem najważniejszych, klasztorów buddyzmy tebytańskiego na świecie. Był to całkowity przypadek, początkowo chciałam iśc do parku zobaczyć Temple Fairy, czyli coś w rodzaju festynu rodzinnego w chińskim stylu, ale że miasta nie znam, to podążyłam za tłumem. I bardzo dobrze zrobiłam.
Podczas moich chińskich wakacji udało mi się odwiedzić kilka miejsc, które znajdziecie w każdym przewodniku turystycznym. Oto, co widziałam! :)
zakazane miasto
Przy okazji wycieczki do zakazanego miasta trafiła mi się piękna pogoda, tak samo piękna jak samo Zakazane Miasto. No dobrze, będę szczera... Szczerze mówiąc Zakazane Miasto wcale nie powaliło mnie na kolana... Jest niesamowite pod tym względem, że jest zupełnie inne niż to do czego przywykłam, ale wydaje mi się że China mają dużo więcej do zaoferowania. No więc odchaczyłam je na liście miejsc które chcę zobaczć!
Park Olimpijski Shunyi
Do Parku Olimpijskiego wybrałam się z Alex, koleżanką z pracy. Park sam w sobie, jak przystało na Pekin, jest imponujących rozmiarów. Pogoda też dopisała, słonecznie i bardzo mroźnie!